czwartek, 15 października 2009

Niby ze tłumaczenie.

Nie ma mnie tu za czesto, ale czesciej jestem na swoim kulinarnym blogu. Dzis na przykład o mazaniu Marmite'em. Ktoś ciekawy? Zapraszam! (wystarczy kliknąć w obrazek)


sobota, 19 września 2009

piątek, 21 sierpnia 2009

Being back in the Big City



Nadejszły długo oczekiwane wakacje. Wakacje w Wielkim Mieście. Jest tak samo gorące i duszne jak wtedy, kiedy przyjechałam tu pierwszy raz pięć lat temu.
Ma ten specyficzny dusznawy smrodliwy zapaszek, szum samochodowy, ktory nie wiadomo dlaczego - tutaj nie przeszkadza, a w domu przeszkadza. Są te wszytskie małe bonusiki, które wcale nie są tak ważne, ale gdy znów stają na wyciągnięcie ręki, to sprawiają wielką frajdę. No i smaki. Te wszytskie smaki, którch się w domu nie da powtórzyć.
Prawie 3 tygodnie, żeby nasiąknąć Wielkim Miastem.
Hough!

czwartek, 6 sierpnia 2009

Przeczytane




"Powodem, dla którego ludziom tak trudno jest być szczęśliwymi jest to, że zawsze widzą przeszłość lepszą niż była, teraźniejszość gorszą niż jest i przyszłość mniej pewną niż będzie"

(Marcel Pagnol)

sobota, 25 lipca 2009

Chwalipięta in action!


Teraz będzie chwalenie się.
Tydzień temu tak wyszło, że nie było co palić. Tydzień temu tak wyszło, że było dużo czasu na gadanie z Mądrym Człowiekiem (aka. Babcią). No i tak jakoś wyszło, że się postanowiło spróbować niepalić (za moich czasów to się pisało inaczej, teraz podobno można tak. O zgrozo! Jeśli nie można, to proszę tu skomentować i napisać, że nie można. I mnie tym samym uspokoić).


Spróbować, bo rzucane było już nie raz, nie dwa i wiadomo z doświadczenia, że bywa to różnie.
Taktyka się zmieniła, bo przeprowadzam eksperyment motywacyjny,
Otóż nie skupiam się na negatywnych skutkach palenia (na zasadzie straszaka), ale na pozytywnych skutkach niepalenia. I powiem od razu, że to działa na razie całkiem całkiem nieźle.
Jak się myśli o zyskach to jakoś lepiej idzie.


A jakie to zyski?
Proszę bardzo: zdrowie, zdrowie, zdrowie, co za tym idzie lepsze samopoczucie, łatwiejsze budzenie, ładniejsza cera, włosy, paznokcie. Brak smrodu, którego jak się pali, to się zupełnie nie czuje, a wystarczy tydzień, żeby boleśnie wyczuwać go u innych. Brak kaca (na razie lato, ogródki itede, przyjdzie zima, to się coś wymyśli). Więcej czasu, więcej smaku w ustach i zapachu w nozdrzach. 
Więcej pieniądza w kieszeni i tu będzie aż osobny akapit, bo można sobie to łatwo policzyć, nawet mimo skokowych podwyżek, uśredniając: 

paczka za circa 8pln x 3 do 4/ tydzień (czyli razy 4,bo czasme wiecej czasem mniej, a mi się i tak wydaje, że powinno być więcej) x 52, bo tyle jest w roku tygodni = 1664 pln na rok!!! 
A jeśli pali się tak zwane normalne papierosy znanej amerykańskiej marki dla Twardzieli, które to fajki dzisiaj kosztują już dyszkę, i pali się ich więcej, np 5 paczek na tydzień? Niby jedna paczka więcej i niby 2 złote jedynie, a różnica? Proszę bardzo:
5 x 10 x 52 = 2600 pln!!!

Myślę sobie, że jeśli są takie osoby, które nie wierzą w negatywne działanie papierosów, albo np. nie odczuwają żadnych wyraźnych skutków palenia i są 'nieprzekonywalne', to może takie proste podliczenie wystarczy? Tyle, że o tym się często zapomina, i to szybko, tyle że jakoś tak się bez fajek ciężko odnaleźć w tak prostej sytuacji jak piwko ze znajomymi, tyle że palenie wrasta w codzienne rytuały... Ciężko jest. bardzo się chce. No ale rachunek jest prosty. Nic się nie zyskuje, wiele można stracic. 

Albo można w drugą stronę, tak jak ja: można wiele wiele zyskać :)
Skromne 7 dni za mną, a już czuję się inaczej i jestem z siebie przedumna :) Bezcenne :)

wtorek, 21 lipca 2009

teorya

Ostatni post wywołał mini-dyskusyjkę. Co prawda mini-mini, a na dodatek ucichła, ale byłoby dobrze, aby spór o zbiór wspólnych wartości ktoś rozstrzygnął...albo jeszcze bardziej namieszał. 
I jeszcze - tak, właśnie próbuję zachęcić Szanownych Czytelników do zostawiania niezliczonej ilości komentarzy. Trochę żartuję, a trochę nie - coś w tym pisaniu bloga jest takiego, że chce się nawiązać jakąś interakcję, tudzież wzbudzić zamęt.

Tyle o tym, bo przede wszytskim chciałam napisać co innego: mam taką teorię ukutą po 1 tygodniu pracy oraz dniach 2: im poźniej się z pracy wychodzi, tym wcześniej się do niej wraca. U mnie póki co się sprawdza. Anyone?

wtorek, 14 lipca 2009

Next stage. A tłumaczenie dowolne.


Plan działania na najbliższe dwa i pół miesiąca.

W tym tygodniu zaczęłam pracę. Skoro na bloga wkładałam njusy szkolne i jeszcze bradziej prywatowe, to warto również odnotować ten fakt. Na razie trochę nie mieści mi się w głowie jak to ogarnę, ale powoli, powoli wszytskie elementy  zaczynają mi się układać w jakiś mglisty zarys całości. No i plan jest taki, że w trybie co najmniej prędkim wizja konsekwentnie zacznie nabierać ostrości. Na razie proszę mi serdecznie życzyć szczęścia. Houk!

niedziela, 12 lipca 2009

Inne Brzmienia Art'n'Music Festival


Od piatku w Lublinie po raz drugi odbywają sie Inne Brzmienia - festiwal, który wystartował w zeszłym roku i od razu zdobył uznanie - zarówno krytyki jak i mieszkańców miasta. Jakimś cudem zaistniał (śladowo bo śladowo, ale zawsze) w ogólnopolskich mediach.



W tym roku, z przyczyn wiadomo-ogadano-kryzysowych line-up jest niby nieco skromniejszy, ale jak na razie nie zawodzi.

Otwarcie odbyło się w bazylice OO Dominikanów. Akordeonowy zespół Motion Trio zagrał kompozycje własne oraz Góreckiego, Lutosławskiego, Kilara i Nymana. To co ci panowie wyprawiali z brzmieniem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Niby trzy harmoszki, a słychać potężne organy, orkiestrę smyczkową, basowy bit, strzały na polu walki i mogłabym tak pisać jeszcze i jeszcze. 
Do tego było widać, że granie sprawia zespołowi czystą radochę, a to zawsze przekłada się na odbiór nuty. Uprzejmie proszę ich sobie zgóglować.


Motion Trio podczas próby u Dominikanów (c) Lu

W drugim dniu koncerty przeniosły się z kościoła na Rynek Starego Miasta.
Rozpoczęła Gaba Kulka - kolejny beniaminek polskiej sceny muzycznej. Jest ok, ma dobry głos, ale mnie jakoś nie powala. Choć na pewno będą takie momenty, w których idealnie wpasuje się w nastrój. 

Zaraz po niej szalony zespół z UK - Peyoti for President, który porwał publiczność jakąś kosmiczną mieszaniną stylów, rytmów, języków i barw. Frontman zespołu powiedział, że ich płyta nie ukazała się w PL, bo obawiano się że to się nie spodoba (aka: sprzeda). Nie wiem kto podejmuje takie bzdurne decyzje...ale żeby nie wdawać się w zawiłe meandry układów decyzyjnych polskiego przemysłu fonograficznego, zakończe tak - 5 minut po koncercie zostały sprzedane WSZYSTKIE płyty pzywiezione przez zespół, a tanio wcale nie stały.


Peyoti for President na Innych Brzmieniach w Lublinie (c) Lu

Na koniec klezmerski projekt międzykontynentalny The Arc. Trochę przynudzili, a potem ponoć dowalili, że och. Ja jednak nie wytrwałam, więc nie mogę o nich nic napisać.
 
Dziś kolejna porcja Muzyki, i tak do wtorku. Dużo nowych, niesłyszanych dotąd dźwięków. Ja ten festiwal naprawde uwielbiam, choć może nie tylko z muzycznych względów :)

Muszę się jednak troche poskarżyć. Zawsze pisząc takie posty staram się podpinać stronki źródłowe i tym podobne, żeby można sobie było łatwiej wyszperać jakieś niusy, jeśli kogoś poczuje dzięki postowi taką potrzebę (szczerze mówiąc nie mam pojęcia czy to się kiedykolwiek wydarzyło). Dzisiaj nie mogę tego zrobić, bo pod niby-adresem oficjalnej strony festiwalu (www.innebrzmienia.pl) znajduje się oferta organizatora i zakładka, z danymi z zeszłorocznej edycji [sic!]. Jest też majspejs (www.myspace.com/innebrzmienia) który ma nową oprawę graficzną, ale w treści jest jedynie program, bez opisu zaproszonych zespołów, a w większości nie są to przecież znane projekty. Do tego największa zaleta majspejsa - muzyczne próbki które nijak (poza dwoma wyjątkami) nie łączą się z tegorocznym lajnapem.
Może znalazłam nie to co trzeba, w związku z tym się czepiam. Wydaje mi się jednak, że festiwal pretendujący do rangi przynajmniej 'rozpoznawalnego w kraju', mający na celu promocję miasta itd itp mogłby dopracować tak podstawowe szczegóły jak oficjana strona festwiwalu. 
I żeby nie było - czepiam się tylko dlatego, że kibicuje temu miastu z sektora żylety i po prostu chciałabym, żeby to co oferuje było na możliwie najwyższym poziomie. A tu skucha.

Ale Brzmienia cudne :)

środa, 1 lipca 2009

list w butelce vol. 2

na co złapać leszcza?


Dziś rano znalazłam coś takiego. Graf mówi sam za siebie i nie ma potrzeby tego szerzej omawiać (po kliknieciu powinien się powiększyć). To jest oczywiście nieco ironiczne (a może nawet auto-ironiczne) dla branży reklamowej, marketingowej etc, ale trzeba przyznać, że działa.


Swoją drogą, trochę to przerażające, że teraz w wyborze nie można już nawet kierować się wyglądem i informacją na opakowaniu produktu, bo to wszytsko sciema dla napompowania zysku... trzeba sie chyba zaszyć w dziczy jakiejś najbliższej (a może lepiej najdalszej) i żyć w jakimś takim odcięciu od ciągłego, podstępnego bombardowania środkami piorącymi mózg? Bo ja, przyznaję się bez bicia, jak bardzo bym nie była świadoma, na 'eko' można mnie złapać. 
No i jednak jestem 'marketingowym leszczem'...

poniedziałek, 29 czerwca 2009

czwartek, 25 czerwca 2009

Brave we Wro

Od 3 do 11 lipca we Wrocławiu po raz kolejny obdędzie się Brave. Festiwal jakiego nie ma u nas nigdzie indziej. Wart uwagi, choćby dlatego, że czytając line-up kojarzymy jedynie nazwy krajów. Nie będę się ropisywać, bo piszą o sobie sami. Na stronce głównej i na blogu, na którym na żywo pojawiają się informacje na temat postępów organizacyjnych, i mam nadzieję - również wydarzeń festiwalowcyh.  


Ja nie będę się mogła pojawić na Brave w tym roku. Tak, wiem...znów. Kiedyś sie uda. Na razie kibicuję ze ściany wschodniej (w tym roku reprezentowanej przez dziewczyny ze Szkoły Muzyki Tradycyjnej) , trzymam kciuki i czytam njusy. 

niedziela, 14 czerwca 2009

...

Przerwa miała być krótka i jak zwykle nieco się rozciągnęła. Ale za niecałe 12 godzin skończą się wszelkie szkolne wymówki, przynajmniej do października, bo oto jutro, ranną porą mam obronę pracy magisterskiej. oh pardon - to się zdaje nazywa inaczej - egazmin magisterski. Dużo było perturbacji, jak to zwykle na MISHu, ale zacięłam zęby, ubłagałam parę pań w paru dziekanatach i termin jutrzejszy staje się coraz bardziej realny. 

Tylko jakoś się uczyć nie idzie, bo tęsknota skręca kiszki, 
głowę i serce...

sobota, 23 maja 2009

wielkie małe instrumenty



W ferworze przedczerwcowych przygotowań wyrwałam się ze znajomymi na koncert w ramach I Festiwalu Tradycji i Awangardy Muzycznej Kody.  Przede wszytskim samemu festiwalowi i organizatorom (pomysłodawcom?) należy się wileki szacun. Bo to w naszym kochanym Lublinie, możemy być świadkami wydarzeń muzycznych na światowym poziomie, wydarzeń inspirujących, pouczających i po prostu ważnych. Nie będę się rozpisywać na temat samej idei festiwalu ani o zaproszonych arystach i projektach. To wszytsko do wyczytania na ich stronie, czy majspejsie (tu i tu warto wejść).

Chciałabym jednak dwa słówka więcej o koncercie - spektaklu, który odbył się wczoraj wieczorem na wirydażu klasztoru o.o. Dominikanów w Lublinie właśnie. Wysąpiły Małe Instrumenty z projektem Elektrownia Dźwięku. 

Kto zna, ten wie, kto nie zna ten w swoim czasie usłyszy i sam się zachwyci. Grupa składa się z sześciu muzyków grających na zabawkach, miniaturowych instrumentach, pompkach od roweru, i całym mnóstwie przedmiotów i przedmiocików, których widz nawet nie jest w stanie wypatrzeć. 

Zadebiutowali w 2007 na Festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu, gdzie grali na żywo do filmów Antonisza (wszytsko do znalezienia na nieocenionym youtubie, lub pod tym zdaniem). Lepszych flapperów naprawę dla Mistrza od Jamniczka nie ma na świecie. Miałam okazję być na tamtym pokazie i podobnie jak cała publiczność zostałam zupełnie oczarowana i porwana w wir szaleństwa i radości jaki wytwarzają Małe Instrumenty. 

No a teraz przyjechali do Lublina z najnowszym projektem Elektrownia Dźwięku. Na scenie oprócz zabaweczek - pisząc 'zabaweczki' zastanawiam się czy to nie jest krzywdzące, bo w rękach zespołu to po prostu są regularne instrumenty, tyle że w małych rozmiarach - tak więc oprócz nich pojawiły się się wielkie konstrukcje dźwiękotwórcze. Aż ciężko je opisywać, dlatego wklejam filmik, który uchyla rąbka tajemnicy. Trwa parę minut, ale jest świadectwem zdrowego szaleństwa, więc warto.



Spektakl był fenomenalny. Wytworzyła się absolutnie magiczna atmosfera baśni. Siedzieliśmy na klasztornym wirydażu, który jest w trakcie remontu, więc pełen jest betoniarek, starych żeliwnych wanien, w których miesza się zaprawę, czy trzyma piasek, stoją jakieś szczątkowe rusztowania. Pada deszcz, a raczej popaduje, bo trzeba deszczowi przyznać, że odpuścił na czas przedstawienia. Zaczyna się opowiadanie o Elektrowni Dźwięku, w której światło wytwarza się z dźwięku, a która stoi na progu upadku, ale wciąż zostało w niej kilku wiernych, oddanych pracowników... Siedzieliśmy wszyscy absolutnie wciągnięci w to co działo się na scenie, otwierając buzie jak małe dzieci, z zachwytu nad kolejnymi pomysłami na dźwięki. To był cudowny majstersztyk! Ukłony dla Zespołu, ukłony dla tych, którzy wymyślili, żeby Małe Instrumenty ściągnąć do Lublina.

czwartek, 21 maja 2009

Lu is a foodie, no doubt!

Panie, Panowie!
Ta chwila w końcu nadeszła. W przypływie impulsu założyłam bloga, który chodził mi po głowie od dawna. Na razie jest skromnie, bo wciąż piszę, ale z czasem....ech, aż sama nie mogę się doczekać. Lu is a foody. Zapraszam do czytania i zostawiania (jak to napisał kiedyś pewien pan) tysięcy komentarzy :)!


Poprawiłam niedziałający link. dzięki za cynk!

piątek, 15 maja 2009

Patek Philippe, c.d.

Siedzę i piszę. Opatentowałam system wzmagania skupienia, zwany potocznie zasłonami. Działa. Ludzie mają różnie, a ja ja jestem jak sie okazuje z tymch, których nadmiar bodźców mocno i skutecznie rozprasza. Anyway. Przekopywałam oficjalną stronę Patka (która notabene doprowadza mnie do szalu!) i natrafiłam na kolejny filmik.




Co ciekawe, wszytskie ich filmy są baaaardzo wolne, spokojne, a ich dlugość wykracza poza czas potencjalnego skupienia przeciętnego zjadacza obrazów ruchomych. No ale w sumie odbiorcy Patka, to dość wąska grupa Ziemian i oni prawdopodobnie żyją wolniej i spokojniej. Poza tym zegarmistrzowska cierpliwość na coś musi się przekładać. Na koniec jeszcze jedna, filmowa uwaga: okazuje się, że można oglądanie albumu przerobić na scenariusz...do pomyślenia :)

środa, 22 kwietnia 2009

Jedz, módl się i kochaj.

Dwa dni temu Sis przywiozła mi książkę. Wpadła tylko na moment, więc nie zdążyłyśmy się nagadać, co odczułam tym bardziej, że spędzam właśnie samotny tydzień z koputerem i moją wiekopomną pracą o Patku. Jak łatwo można się domyślić jest to czas w którym samotność jest dokładnie tym czego potrzeba, ale są momenty w których chętnie odrywa się myśli od poważnych zagadnień komunikowania treści społecznych i technik złotniczych. 

Sis wpadła, wypadła i zostawiła książkę. Niewiele myśląc, mając zwoje przegrzane i myśli błądzące, otworzyłam ją i zaczęłam czytać. A może raczej chłonąć czy pożerac...
Nie czytajac recenzji na okładce, nie wiedząc czego się spodziewać dałam się porwać autorce w roczną podróż przez 3 kraje, podróż na dno i o wiele wyżej, do "środka wnętrza" i z powrotem. I było mi w tej podróży bardzo dobrze, mój umysł poszybował w kilku nowych kierunkach, odpoczął i wpadł na kilka nowych odświeżających pomysłów. Byłam wręcz zachwycona.

Kiedy tylko skończyłam książkę czytać obejrzałam sobie okładkę, z której dowiedziałam się że książka jest bestsellerem NYT, a także że "polubiły ją Oprah, Hillary Clinton i Meg Ryan"... I muszę przyznać że trochę opadły mi ręce. Pomyślałam, że skoro kobieta dzieli się swoimi bardzo intymnymi przeżyciami, że skoro jest to isnpirujące itd, to taka reklama jakoś po prostu "nie przystoi" tej książce. Zaraz potem przyszło mi do głowy, że skoro właśnie inspiruje, to dlaczego ma nie dotrzeć do jak największej grupy ludzi. Whatever the means are... Może jest właśnie tak, choć przyznaję że fakt rozległej promocji i medialnego wszędobylstwa zmienił trochę moje podejście do tej książki. Ale czy rzeczywiście musi być tak, że to co "dobre" jest nieskalane medialnym szumem, który wielu utożsamia z natychmiastowym wypłukaniem ze wszelkich wartości jakie dany produkt może ze sobą nieść? 
Zastanawiam się dalej. Bohaterka i autorka, bo książka jak chcę wierzyć jest autobiograficzna, jest wziętą pisarką zameldowaną w Nowym Jorku, co stawia ją w jednym rzędzie z popkulturowymi czy też medio.kulturowymi bohaterkami ostatniego dwudziestolecia: dziewczynami około 30stki, odnoszącymi zawodowy, głównie medialny sukces w Wielkim Mieście (żeby nie być gołosłowną, oczywiście, Carrie B.). W samej książce nie brak nieco banalnych wątków i innych oczywistych oczywistości.

Myślę o tym wszytskim i tylko jedno nasuwa mi się coraz uporczywiej: przecież czytając tę książkę odczuwałam przyjemność. Dzięki niej spojrzałam na kilka spraw z innej perspektywy i wydały się one o wiele prostsze. Co więcej, czuję się na nowo zainspirowana do działania i mam dużo nowej nadziei. No a po to też czyta się książki, prawda?
Dltatego spokojnie polecam ją wszytskim dziewczynom, jeśli mają tylko kilka wolnych wieczorów, kawowych poranków, czy przerw w praniu. Dziewczynom? Jednak tak, choć będę mile zaskoczona męską-pozytywną opinią na temat tej książki. Bon Voyage!

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

zapożyczenia




Dziś rano przeczesywałam sieć w poszukiwaniu inspiracji filmowych (tak tylko na marginesie: w tym roku po raz pierwszy od daaaaawna nie uczestniczyłam w Studenckich Konfontacjach Filmowych! co prawda coś za coś dostałam z nawiązką, ale zawsze). 
Natknęłam się na plakat do "Tatraku" Wajdy i od razu, jak tylko go zobaczyłam postanowiłam, że ten film obejrzę. I to w kinie, a jak wiadomo w dzisiejszych czasach ma to duże znaczenie! 

Pomijając moje kinowe zamiary chciałam się tylko trochę pozachwycać nad tym co widać powyżej. prosta forma, głębia, jakaś taka ostrość i dużo tajemnicy.
Są oczywiście i wady. Zupełnie nie rozumiem dlaczego wśród liter  tytułu pałętają się zielone imitacyjki trawy, listków, tataraku...? Mimo wszytsko jest to taki plakat, który spokojnie mogłabym powiesić na ścianie w swoim mieszkaniu. 

A więc siedzę tak siedzę, piję stygnącą kawę, odganiam resztki snu, który nie wiedzieć czemu wciąż atakuje i nagle mnie olśniewa! W niedowierzaniu przeszperałam sieć raz jeszcze i złapałam uciekającą myśl za nogę - znalazłam dowód. Inspiracja wydaje się być oczywista, albo jest to niezwykły zbieg okoliczności. Raczej jednak to pierwsze. Edward Hopper, proszę Pańswta. Tylko, żeby wszytsko było jasne: nie wytykam palcem, nie wyszydzam i nie potępiam. Chcę tak więcej i więcej. I niech mnie tak olśniewa, bo to bardzo miłe.

Dobrego dnia!


sobota, 28 marca 2009

PP

a tak przy okzaji, zeby bylo wiadomo czym sie zajmuje -  precyzyjnie: tym, jak do tego doszlo.

piątek, 27 marca 2009

podroze male i duze

wczoraj, ciemna noca M. uporal sie z niesforna neostrada. od tej pory oficjalnie jestem podlaczona do sieci. dlatego w ten piatkowy wieczor zamiast opoczywac / uczyc sie / pisac - siedze przy kompie z zimna herbata i wczytuje sie w coraz dziwniejsze strony...

no i zaplatalam sie na swojego wlasnego bloga. i oczetom moim zdziwionym ukazala sie panna eM, o ktorej dzis bardzo intensywnie myslalam. (zupelnie na marginesie: mimo wszelkich racjonalizatorskich zapedow dzisiejszych czasow czasem mam przedziwnie silne przeczucia, ze nie wszytsko jest czystym zbiegiem okolicznosci :)

duzo sie dzialo. ostatni wpis popelnilam na chwile po powrocie z NYC. ten popelniam na tydzien po powrocie z Izraela.

moja mobilnosc w ostatnim roku zwiekszyla sie znacznie, wprosproporcjonalnie do stanu konta i wbrew oczekiwaniom. ale zgodnie z odwiecznymi ma
rzeniami.

bylismy w Izraelu razem. wynajetym samochodem przejechalismy ponad 1000 km (moze ok 1500 - z emocji wciaz zapominalam spojgladac na licznik), 2 strefy klimatyczne, 2 pustynie, 3 morza, z ktorych jedno wcale morzem nie jest. spalismy w 7 hotelach, zjedlismy wiaderko humusu, spalilismy nosy w sloncu, zmarzlismy w deszczu i prawie dotknelismy sniegu. zrobilismy ponad 600 zdjec.

nie da sie tej wyprawy opisac w paru zdaniach. bo tematow jest wiele, a wszytskie fascynujace. od historii, polityki, wielokulturowosci, roznic wynikajacych z wyznan i podobienstw ktore mimo roznic sa przeciez widoczne, przez granice, mentalosc ludzi, przez slonce, geologie, geografie po jedzenie, w ktore jakby sie zaglebic to znow wrocic mozna do historii.

czuje niedosyt. czuje ze wiele sie nauczylam i doswiadczylam tego uczucia, kiedy uswiadamiamy sobie luki we wlasnej wiedzy. chce jeszcze. chce nowe. mam autentyczny glod wiedzy, jakiego juz dawno nie czulam. 

chcialam wybrac jakies zdjecie. takiego ktore spinalo by w sobie wszytskie doswiadczenia 10 dni nie ma. moze kiedy indziej. moze gdzie indziej.
do przeczytania.


eM. napisz do mnie mail jak znajdziesz moment, tesknie!

wtorek, 13 stycznia 2009

analiza mnie nie zbliża

jakis czas temu zasnułam sny o potędze, a konkretniej e-potędze. w zwiazku ze snami postanowilam przetestowac reklamy. po wielu perypetiach, z ktorych nie rozumiałam zbyt wiele, ale dzielnie po omacku próbowałam dalej udalo mi sie je powiesic na stronie. podobno w magiczny sposob analizuja one tresc strony i sprytnie się do niej dopasowują tematem, niczym kameleon.
wiec patrze dzisiaj na ten boxik z ogloszeniami, bo ciekawa jestem co tam wyszło z analizy i co widze? "niepogoda dla pijaków? kup alkomat, nie daj sie złapać!"
no comments.
ide z chłopakami na piwo.
houk.
Blog Widget by LinkWithin