środa, 22 kwietnia 2009

Jedz, módl się i kochaj.

Dwa dni temu Sis przywiozła mi książkę. Wpadła tylko na moment, więc nie zdążyłyśmy się nagadać, co odczułam tym bardziej, że spędzam właśnie samotny tydzień z koputerem i moją wiekopomną pracą o Patku. Jak łatwo można się domyślić jest to czas w którym samotność jest dokładnie tym czego potrzeba, ale są momenty w których chętnie odrywa się myśli od poważnych zagadnień komunikowania treści społecznych i technik złotniczych. 

Sis wpadła, wypadła i zostawiła książkę. Niewiele myśląc, mając zwoje przegrzane i myśli błądzące, otworzyłam ją i zaczęłam czytać. A może raczej chłonąć czy pożerac...
Nie czytajac recenzji na okładce, nie wiedząc czego się spodziewać dałam się porwać autorce w roczną podróż przez 3 kraje, podróż na dno i o wiele wyżej, do "środka wnętrza" i z powrotem. I było mi w tej podróży bardzo dobrze, mój umysł poszybował w kilku nowych kierunkach, odpoczął i wpadł na kilka nowych odświeżających pomysłów. Byłam wręcz zachwycona.

Kiedy tylko skończyłam książkę czytać obejrzałam sobie okładkę, z której dowiedziałam się że książka jest bestsellerem NYT, a także że "polubiły ją Oprah, Hillary Clinton i Meg Ryan"... I muszę przyznać że trochę opadły mi ręce. Pomyślałam, że skoro kobieta dzieli się swoimi bardzo intymnymi przeżyciami, że skoro jest to isnpirujące itd, to taka reklama jakoś po prostu "nie przystoi" tej książce. Zaraz potem przyszło mi do głowy, że skoro właśnie inspiruje, to dlaczego ma nie dotrzeć do jak największej grupy ludzi. Whatever the means are... Może jest właśnie tak, choć przyznaję że fakt rozległej promocji i medialnego wszędobylstwa zmienił trochę moje podejście do tej książki. Ale czy rzeczywiście musi być tak, że to co "dobre" jest nieskalane medialnym szumem, który wielu utożsamia z natychmiastowym wypłukaniem ze wszelkich wartości jakie dany produkt może ze sobą nieść? 
Zastanawiam się dalej. Bohaterka i autorka, bo książka jak chcę wierzyć jest autobiograficzna, jest wziętą pisarką zameldowaną w Nowym Jorku, co stawia ją w jednym rzędzie z popkulturowymi czy też medio.kulturowymi bohaterkami ostatniego dwudziestolecia: dziewczynami około 30stki, odnoszącymi zawodowy, głównie medialny sukces w Wielkim Mieście (żeby nie być gołosłowną, oczywiście, Carrie B.). W samej książce nie brak nieco banalnych wątków i innych oczywistych oczywistości.

Myślę o tym wszytskim i tylko jedno nasuwa mi się coraz uporczywiej: przecież czytając tę książkę odczuwałam przyjemność. Dzięki niej spojrzałam na kilka spraw z innej perspektywy i wydały się one o wiele prostsze. Co więcej, czuję się na nowo zainspirowana do działania i mam dużo nowej nadziei. No a po to też czyta się książki, prawda?
Dltatego spokojnie polecam ją wszytskim dziewczynom, jeśli mają tylko kilka wolnych wieczorów, kawowych poranków, czy przerw w praniu. Dziewczynom? Jednak tak, choć będę mile zaskoczona męską-pozytywną opinią na temat tej książki. Bon Voyage!

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

zapożyczenia




Dziś rano przeczesywałam sieć w poszukiwaniu inspiracji filmowych (tak tylko na marginesie: w tym roku po raz pierwszy od daaaaawna nie uczestniczyłam w Studenckich Konfontacjach Filmowych! co prawda coś za coś dostałam z nawiązką, ale zawsze). 
Natknęłam się na plakat do "Tatraku" Wajdy i od razu, jak tylko go zobaczyłam postanowiłam, że ten film obejrzę. I to w kinie, a jak wiadomo w dzisiejszych czasach ma to duże znaczenie! 

Pomijając moje kinowe zamiary chciałam się tylko trochę pozachwycać nad tym co widać powyżej. prosta forma, głębia, jakaś taka ostrość i dużo tajemnicy.
Są oczywiście i wady. Zupełnie nie rozumiem dlaczego wśród liter  tytułu pałętają się zielone imitacyjki trawy, listków, tataraku...? Mimo wszytsko jest to taki plakat, który spokojnie mogłabym powiesić na ścianie w swoim mieszkaniu. 

A więc siedzę tak siedzę, piję stygnącą kawę, odganiam resztki snu, który nie wiedzieć czemu wciąż atakuje i nagle mnie olśniewa! W niedowierzaniu przeszperałam sieć raz jeszcze i złapałam uciekającą myśl za nogę - znalazłam dowód. Inspiracja wydaje się być oczywista, albo jest to niezwykły zbieg okoliczności. Raczej jednak to pierwsze. Edward Hopper, proszę Pańswta. Tylko, żeby wszytsko było jasne: nie wytykam palcem, nie wyszydzam i nie potępiam. Chcę tak więcej i więcej. I niech mnie tak olśniewa, bo to bardzo miłe.

Dobrego dnia!


Blog Widget by LinkWithin