niedziela, 27 kwietnia 2008

moje greckie wesele

mam kilkadziesiat minut do wyjazdu na lotnisko. glebszych przemyslen brak, czuje raczej wszechograniajace zmeczenie. mam tez malo racjonalną nadzieję, że jak postawie noge w samolocie, to mi przejdzie :)

dlatego tez zamykam sie, pojde dopic herbate (jablkowo-cynamonowa, prosze jakie ciekawe rzeczy mozna znaleźć w meskim mieszkaniu) i spadam. niedlugo wracam :) cmox

środa, 23 kwietnia 2008

znow baloniki :)

pamietacie lekcje fizyki? to nie byl odosobnony przypadek (ale zeby od razu zaginac?!) - klik w fote

niedziela, 20 kwietnia 2008

uzaleznienia

najpierw podkrec bas :>






wychodze z siebie, staje obok i patrze. i widze, ze jestem zdecydowanie typem czlowieka popadajacego w rozne uzaleznienia. te zle i te dobre (choc oczywiscie jak zawsze wszytsko jest kwestia dyskusyjna) co tym razem? adrenalina i stres. ostatnie 2 tygodnie to hustawki nastrojow, przyspieszanie i zwalnianie, spanie po 16h i niespanie po 48h i nadmierne uzycie srodkow komunikacyjnych (wlasnie sobie zdalam sprawe jak pojemne jest to wyrazenie :)

ale nie o tym. za tydzien wylatujemy do cieplego i slonecznego kraju (mam nadzieje), jutro 2 narady wojenne, co najmniej 3 projekty na karku i mega zaliczenie ze statystyki - moj organizm bezblednie wyczuwa wzrastajacy poziom zageszczenia punktow programu i reaguje wzrastajaca mobilizacja i poprawa humoru :) "do roboty chamy..." jak spiewal kaziu onegdaj :)

tak sie tylko zastanawiam i mysle, ze skoro tak ma wygladac moje zycie, to jakos lepiej bede musiala opracowac system odreagowawczy (odreagowywujacy?)
pozdro :)

piątek, 11 kwietnia 2008

cieplo :)




w tych jakze pieknych okolicznosciach przyrody, nadeslane z rana na miekki poczatek dnia :)

środa, 9 kwietnia 2008

stop kamera!

witam po przerwie. tak jak sie spodziewalam, okres zdjeciowy nie dal mi szans na nic wiecej niz ekspresowe sprawdzenie maila o 6 rano. po zdjeciach nastapily 2 dni odsypiania wrecz nieprzytomnego przetykane wizytami w urzedach, oddawaniem kabelkow, czy lokalizowaniem skrzynki drewna tudziez gumki od kamery :) tak jak teraz mysle sobie, to dziwne ze i podczas zdjec i opdczas rekonwalescencji znalazlam czas na lige mistrzow (hmm:)



w zwiazku z zakonczeniem zdjec chcialabym wyglosic komunikat (co prawda mam wrazenie, ze sama do siebie, ale co tam) znalazlam swoj kawalek podlogi - musze pchnac teraz studia jak najpredzej, zaczac nastepne i nie pozwolic sobie na wypadniecie z obiegu. lu na wysokich obrotach to ta lu, ktora lubie. do tej roboty potrzebny jest tylko wygodniejszy zestaw sluchawkowy :)

wiekszosc ekipy przechodzi syndrom odstawienia. to jest tak troche jak w dziecinstwie wracalam z obozow, biwakow itd to przez tydzien przynajmniej zamykalam sie w sobie pomstujac brak halasu wokol siebie, brak zamieszania i gadania o wszytskim do bladego switu. wiec teraz dzwonimy do siebie w kazdej blahej nawet sprawie, odgrazamy sie dzielnie ze szybko wejdziemy w jakis kolejny projekt itd. a ze kolejne projekty juz sa.... :) nie wiem nawet jakim innym sposobem niz realizacja tego wszytskiego, wyrazic swoja radosc, ze znow widze sens dzialania i pozbylam sie tego obrzydliwego przeczucia, ze przepuszam czas przez palce

dzis rano obudzil mnie sen: jestem dokladnie w tym momencie swojego zycia, ze wszytskimi planami i na poczatku dlugiej drogi, a tu, calkiem z nienacka rodze piecioraczki. sama. tzn jakos element meski zostal w tej historii zgrabnie, acz wymownie pominiety. cala piatka przyszla na swiat w pelni zdrowia, wiec radosc byla niczym niezmacona (zwlaszcza, ze to byly najpiekniejsze dzieci na swiecie, i az 5 par oczu patrzacych na mnie z taka bezinteresowna dozgonna miloscia i ufnoscia!), do momentu, w ktorym zdalam sobie sprawe, ze jestem sama i mam tylko 2 rece, wiec nawet nie moge tych wszytskich pierwiastkow ze mnie przytulic porzadnie, nie mowiac oczywiscie o zapewnieniu jakiegos miminum egzystencjalnego. i od tego momentu spirala przerazenia zaczela sie nakrecac, az wreszcie pekla z hukiem w momencie gdy zaczelam czuc jak pochlania mnie czarna dziura rozpaczy i zwatpienia. gdy sie obudzilam, zerwalam sie z lozka, zeby znalezc te dzieci...i dopiero po chwili zorientowalam sie ze to tylko sen...dawno juz tak mocno nic mi sie nie wkrecilo...no i dalo troche do myslenia.
jak bardzo zmienia sie nasza gotowosc na przyjecie tego co niesie zycie. jak bardzo zmieniamy sie my sami: z gotowosci na to co bedzie nam dane przechodzimy niespodziewanie w miejsce, z ktorego gotowi jestesmy kreowac swoje zycie, i dawac cos swiatu. z miejsca, w ktorym caly swiat przyslania drugi czlowiek przechodzimy poczatkowo chwiejnym, ale potem coraz pewniejszym krokiem w taki punkt, z ktorego roztacza sie szeroki widok, a my sami wybieramy dokad chcemy isc. i tak jest dobrze :)
houk :)
Blog Widget by LinkWithin