nie chce zapeszac, ale co tam. mam 2 dobre dni z rzedu. to na prawde ostatnio prawdziwa rzadkosc. przy czym 'ostatnio' to chyba lekkie niedopowiedzenie, bo jak sie nad tym zastanowie, to mowie o dluzszym okresie czasu. moze dzieje sie tak dlatego, ze w koncu porzadnie sie wyspalam kilka dni z rzedu, moze dlatego ze przyszla emma, a jak wiadomo anomalia pogodowe pociagaja za soba anomalia w samopoczuciu, a co za tym idzie zachowaniu ludzi, moze po prostu 2 dni z rzedu poswieca slonce, a moze wreszcie idzie wiosna. taka doslowna i taka w przenosni. no bo ilez mozna :)
moze to dlatego ze jem normalne posilki, bo chce mi sie zadac sobie troche trudu i je urozmaicic tak, zeby spozywac produkty ze wszytskich grup zywieniowych (chyba jakos tak to sie nazywa:). jak pomysle jakie kulinarne zbrodnie popelnialam ostatnio to az samej sobie nie wierze, ze gotowanie tak mnie krecilo kiedys. no a kreci przeciez (swoja droga nie moge doczekac sie az na ruskiej bede mogla kupic sobie siate zywego szpinaku za grosze, bo stopien zmielenia mrozonego juz mnie zaczyna lekko irytowac).
a moze to dlatego ze sa konfrontacje filmowe, a jak siegam pamiecia (zabrzamialo powaznie, oj:) to zawsze ten okres byl czasem zmian, przepoczwarzen, metamorfoz i nowosci. 2 dobre dni i 2 dobre filmy.

Wczoraj "Twardziel" (Knallhart). Film mimo tematu, ktory przed projekcja wydal mi sie oklepany do bolu (mlody chlopak z rozbitej rodziny 'daje rade' handlujac dragami) bardzo mile mnie zaskoczyl. fenomenalne zdjecia w stonowanej kolorystyce (bardzo 'miejskie' o ile ktokolwiek czuje co moge miec na mysli). Swietna sciezka dzwiekowa, i naturalne, nienuzace tempo. az sie sama zdziwilam, bo mecza mnie filmy o mafii, lamaniu nosow i niesprawiedliwosci swiata tego. No i to kolejny film ktory coraz bardziej przybliza mnie do przyznania racji Pewnej Teorii o wyzszosci kina niemieckiego :) naprawde nie ma sie do czego przyczepic :)

Dzis z kolei obejrzalam koprodukcje argentynsko-francusko-hiszpanska "XXY". O czym byl ten film? Tu mam problem, bo jesli by sie nie zaglebiac, to byl o hermafrodyzmie i perypetiach dojrzewajacego mlodego czlowieka, ktory oprocz calej fury problemow jaka sie ma w tym okresie musi jeszcze zadecydowac czy ma byc kobieta czy mezczyzna, bo natura nie raczyla byla zalatwic za niego tej kwestii. W sumie jak na jeden film to wystarczyloby tresci, ale przy okazji mozna sobie zadac mnostwo innych pytan: o rodzine, o stosunek rodziny do dziecka, o oparcie jakiego dziecko moze szukac u rodziny, o zrozumienie odmiennosci, o milosc, o ciekawskosc, zaufanie, przyjazn, odwage i o to co naprawde w zyciu sie liczy. Moze naiwnie to brzmi, ale jakos nieszczegolnie mi glupio. Chwila wzmozonego myslenia po seansie, i proba odpowiedzenia sobie na jakkolwiek naiwne pytania nie jest chyba czasem straconym.
No i znow podobaly mi sie kolory, ale najwiekszy z 'produkcyjnych' plusow za lokacje - dzikie plaze gdzies w Urugwaju, i bardzo filmowy dom, gdzie mieszka rodzina glownej bohaterki/bohatera (zwlaszcza widok na ocean, ktory mozna podziwiac lezac sobie w lozku!!!)
Zamyslilam sie troche.
A tak z prywatnego podworka: znienacka poskoczyl mi nagle poziom kreatywnosci i robilam dzisiaj efekty specjalne do promocyjnego filmu uczelnianego (produkcja K&J).
Jutro bardzo precyzyjnie zaplanowany dzien, wiec zegnam ozieble: cmox!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz